„Lukasz Plawecki vs Yankuba Yuwara o pas Mistrz Świata” – Walczyć u siebie w mieście, przed rodziną, znajomymi, przyjaciółmi, to zaszczyt. Walczyć u siebie w mieście o tytuł Mistrza Świata to spełnienie marzeń. Ale robic to wszystko będąc trenerem zawodników, którzy rownież walczą na tej gali, mieć na barkach organizacje całej imprezy to spore wyzwanie.
Zaczynamy!
Po powrocie z Chin, gdzie walczyłem na Kunlun Fight, praktycznie na drugi dzień zaczęliśmy prace na naszą galą HFO 4. Czyli równe 3 miesiące trwały przygotowania do kilku godzinnego eventu. Do ustalenia było dużo, od kluczowych rzeczy jak fightcard (rozpiska zawodników), sektory kibiców, oświetlenie, DJ, ochrona itp aż do szczegółów tj.: plakietki dla zawodników, jedzenie dla VIPów itd. O wszystkim trzeba było pamiętać i wszystko musiałobyć dograne na czas.
Równolegle z pierwszymi pracami nad galą, zacząłem swoje przygotowania i moich zawodników. Każdy dzień musiał być rozpisany, nic tutaj nie może dziać się z przypadku. O ile moje doświadczenie w przygotowaniach pozwala kontrolować moje obciążenia na treningach (czy zmniejszyć czy dołożyć jeszcze do treningu) to moi zawodnicy jeszcze nie potrafią tego ocenić i muszę sam im się dokładnie przyglądać.
Obóz HFO
Obóz klubowy, który zorganizowaliśmy w połowie sierpnia, pozwolił mi odpocząć od spraw organizacyjnych. Mogłem skupić się nad swoim przygotowaniem i zawodników, którzy ze mną pojechali. Ten czas spędzony w Bieszczadach pozwolił mi zregenerować się psychicznie i mocniej popracować nad swoją formą.
Miesiąc do gali musiałem skupić się nad swoją wagą, walczyłem w limicie do 72,5 kg, a moja waga wynosiła w tamtym momencie 85 kg. Zbijanie wagi mam bardzo dobrze zorganizowane i robiłem do mnóstwo razy ale zawsze wiąże się to z dodatkowym stresem, nerwami, spadkiem sił i mniejszą koncentracją w ciągu dnia.
Sprawy organizacyjne robiłem jak za karę ale musiałem zachować spokój i trzeźwość podejmowania decyzji. Nie było to łatwe, zwłaszcza pod koniec. Wystarczy sobie wyobrazić dzień kiedy nie można wiele zjeść albo całkiem bez wody (jak pod koniec zbijania wagi) i to nie był jeden wyjątkowy dzień, tylko juz kilkunasty z kolei. Na szczęście doświadczenie pomaga, i wiem jak nastawić głowę żeby to przetrwać.
Ceremonia ważenia
Jadę na trening kilka dni przed galą, rozmawiam przez telefon, podejmuje decyzje o tym co bedzie na gali, coś się nie udaje, wymyślam inny sposób jak to zastąpić. Odkładam telefon, mysle o swoim treningu, chce sie naładować energią, podkręcam muzykę w samochodzie. Przypominam sobie że musze z jednym z zawodników pogadać o jego wadze, drugi chciał negocjować wypłatę za walkę. A w ogóle to muszę im wszystkim dobry trening poprowadzić, ale nie za dobry, taki żeby ich nie zajechać przed galą. Tak żeby nabierali formy, ale się nie przemęczyli. Ciekawe jak się czują dzisiaj? Jeśli trenowali moim planem powinno być OK – pomyślałem.
Dobra tam, spróbuje się skupić na swoim treningu – muzyka znów głośniej. Jadę 3-4 minuty z domu na trening a musze w tym czasie załatwić lub wymyślić jak załatwić z 10 ważnych spraw.
Dzień przed ważeniem miałem jeszcze 6 kg nadwagi, więc do końca była walka z wagą. Na oficjalnym ważeniu miałem 73 kg czyli w limicie (pół kilo było tolerancji). Stanąłem na przeciwko Yankuba Yuwary, zawodnika z Gambi (Afryka), który miał 193 cm, czyli był wyższy o 20cm. Jak ja go sięgnę..? – pomyślałem. Ale dobra, na tamtą chwile najważniejsza regeneracja przed walką, powrót do domu, uzupełnienie płynów po odwadniania się, zjeść odpowiednie posiłki i wyspać się.
Nie byłbym sobą, gdybym nie załatwił między czasie kilku spraw związanych z galą.
The Winner is Lukasz Plawecki!
W dniu gali kilka telefonów odnośnie organizacji, pytania od zawodników, ale człowiek próbuje być na maksa skupiony na swojej robocie. Od rana jem to co mam jeść w dniu walki, biorę odżywki, wszystko zapisane i dokładnie o czasie.
Żona pojechała wcześniej na hale, zostałem sam ze spakowaną torbą, siedzę w ciszy i sobie myślę, -za pare godzin tutaj wrócę z pasem Mistrza Świata”. Wizualizacja i afirmacja ważna rzecz 😉
Czułem się skoncentrowany i skupiony, wiedziałem, że w szatni będę musiał walczyć ze sobą, myśleć więcej o swojej walc niż innych. Wziąłem ze sobą głośnik i muzykę, żeby ożywić atmosferę.
Wszedłem na sale, wszystko było tak jak trzeba, oświetlenie, scena, ring. Chłopaki ode mnie z klubu byli już na miejscu. Dałem kilka podpowiedzi i starałem się zająć swoją robotą. Nie przychodziło to łatwo, bo musiałem siedzieć w szatni a moi zawodnicy walczyli, nie mogłem być z nimi. Na szczęście czas szybko zleciał, wyszedłem do walki, odegrano hymny i zaczęliśmy walczyć.
Yankuba Yuwara był ode mnie dużo wyższy i walczył w nie szablonowy sposób. Z Martinem Belakiem, który stał mi w narożniku, opracowaliśmy taktykę, ze pierwsze dwie rundy okupujemy nogę rywalowi. Zmniejszaliśmy przez to jego mobilność. On sie gubił w ataku i zaczął odczuwać moje mocne kopnięcia. W trzeciej rundzie ustaliliśmy, że zaatakuje mocno rękami. Po jednej z wymian przeciwnik padł.
Sędzia go wyliczył, nie czekałem zaatakowałem i było drugie liczenie, powtórzyłem atak, trzecie liczenie sędziego i koniec walki.
Pas Mistrz Świata w Kickboxingu federacji IPCC należy do mnie!